Gospodarz na Grabownicy wydaje bal
Publikujemy krótkie opowiadanie Marcina Michańczyka, fotografika, pasjonata historii, regionalisty i zapalonego badacza dziejów swojej miejscowości pt.
Gospodarz na Grabownicy wydaje bal
W parku wiekowym ostatnie promienie słońca oświetlały fasadę Pałacu. Przed ganek zajechał powóz. Właściciel Dóbr Ziemskich Grabownica spojrzawszy po okolicy zawołał swego wiernego psa. Psiak ujadając dał sygnał że Pan już w domu. A wieczorem miał zacząć się dobroczynny bal… Gdy słońce skryło się za horyzontem, Kazimierz Ostoya Ostaszewski, czekając na brata Adama ze Wzdowa, doglądał wszystkiego, aby goście przybywając na ganek nie musieli długo na siebie czekać. W pałacu gorąco czyniono niezbędne przygotowania na salach, a także w pałacowej kuchni. Aromat pieczystego drażnił pańskiego psa. Muzycy stroili instrumenty, wszakże bal otwierał walc tak modny wówczas na salonach Europy. To właśnie Jaśnie Pan Kazimierz właściciel stajni i fabryki powozów. Konie, dostawszy obroku, czekały na stajennego, a pierwsze pary tłumnie spotykały się w przedsionku pałacu. Jaśnie Pan Dobrodziej… Cóż można o nim rzec? Zapalony hodowca koni, Gospodarz Dóbr Ziemskich, był człowiekiem światowym, aczkolwiek jednak skromnym. Pod własną kuratelą miał wiele. Wiele też mówiono o nim dobrego. Fabryka powozów doskonale prosperowała, brał też udział w europejskich wyścigach konnych i to z powodzeniem. W 1895 roku założył Galicyjskie Towarzystwo Zachęty i Wzajemnej Pomocy w Chowie Koni, a w 1909 roku Towarzystwo Jazdy Konnej. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości ustanowił we Lwowie w 1920 r. Małopolskie Towarzystwo Zachęty Do Hodowli Koni i był pierwszym jego prezesem. Wznowił też we Lwowie w 1921 roku konkursy hippiczne.
Pałac dziś milczy ale przywróćmy mu niegdysiejszą świetność. Mrok holu i chłód wita wędrowca ze stron dalekich. Stylowe schody o poręczach z piaskowca prowadzą gości do sali głównej – miejsca bali i koncertów w czasach świetności pałacu. Szuwary nad Stobnicą lekko kołyszą się w takt melodii wygrywanych na balu. Park z alejkami sprzyja młodym, zakochanym w sobie parom. Oświetlenie nie dociera do granic posiadłości. Tam tylko szum listowia lip potężnych. To właśnie Jaśnie Pan, zasadziwszy tujki i krzewy wszelakie, na koniu swym przebiega. Lecz bal czas wkrótce rozpocząć. Milczą ściany, milczą ludzie, tylko szepty słychać pomiędzy parami. Pan daje znak – muzyka grać! Walc angielski rozpoczyna wraz z Małżonką Heleną Pio de Saint-Gilles. Wreszcie przygasają światła, wnoszą pierwsze płonące potrawy, lekko chwieją się lampiony, gdyż wieczór chłodny, choć drzwi na balkon pozostają wciąż otwarte. Panowie wkrótce zasiądą na nim z kieliszkiem brandy i nieodłącznym przy konwersacji cygarem PREIS COURANT NR 28. Wdzięczne panny szukają zalotników. Muzyka ciszej, jakby przyćmiona. Wnoszą pieczyste. Wieczór w pełni należy do Ostaszewskich. W końcu to cel dobroczynny na Fabrykę Powozów. Stroje wieczorowe już trochę jakby luźniejsze, zdjęto ciasne kamizelki i krawaty. Panie tylko zapięte aż do końca wieczora. Tak można by rzec, Ostoya na włościach to gwarant sukcesu jego gości. To Fabryka Powozów i Bryczek, która z powodzeniem produkuje na całą Europę uprzęże bryczki sanie… Także konie pełnej krwi angielskiej, jakże znakomitsze niż araby. Skrzypce cicho nutę podają… Pani wraz z Mężem poloneza każe rozpocząć. Bar pustoszeje, rozchodzą się pary. I rusza tan z wieczora jakby ogień przeszedł po gościach. To muzyka tak na salonach wszelkich lubiana. Chód wieczora wygania z balkonu ostatnich panów. Aromaty cygar w srebrnych tulejkach towarzyszą mężczyznom w tańcu z paniami, które udając, że dymu wręcz nie cenią, na bok twarzyczki z lekka upudrowane odnoszą. Bal ciągnie się już chwilkę sporą, gdy pan zapowiada zbiórkę. Na kapelusz sypią się monety a i papierowe marki z większymi nominałami. To tradycja galicyjskich spotkań przy muzyce towarzyszy wszystkim obecnym. To cel na który hojnie ręce się składają. Rozchodzi się zapach alkoholi, bowiem podano wina musujące. A gdy Panowie, by czegoś mocniejszego użyć, wyminąwszy wszystkie pary, udają się do karczmy “Na kamieniu”, co stoi nieopodal pałacu. Tam u Żyda na borg okowitki smakują, by po chwili toczyć zażarte dyskusje. Gdy po zmierzchu wracają do swych gospodarstw, wspominają wieczór udany.
Gospodarz spodziewając się natłoku gości (listy doszły do wszystkich), pokoje kazał służbie ogarnąć, by strudzonym dać spokoju aż do białego ranka. Noc głęboka nastała. Księżyc w pełni oświetlał parkowe alejki i ostatnie pary rozchodzące się już. To wspaniały wieczór, Pan udaje się na pokoje. Psy ogryzając resztki kości, układają się na skórze obok Państwa… Noc głęboka wszakże przed nimi.
MARCIN MICHAŃCZYK GRABOWNICA A.D. 2015
Panie Marcinie Pana Tato byłby z Pana dumny.On też był wspaniałym człowiekiem.
A dziękuję serdecznie. Staram się choć mam osobiście inny styl. On tam patrzy z góry…