100. rocznica wybuchu Wielkiej Wojny
Dokładnie przed stu laty – 28 lipca 1914 r. Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii. Było to konsekwencją dokonanego kilka tygodni wcześniej zamachu na arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie i odrzucenia przez Serbię ultimatum. Dlatego ten dzień uznano za datę wybuchu I wojny światowej nazywanej też Wielką Wojną. Półtora miesiąca później, we wrześniu 1914 r. na tereny Galicji wkroczyły wojska rosyjskie. Na naszym terenie działania wojenne w tym czasie toczyły się m.in. w okolicach Jabłonicy Polskiej i Haczowa. Trwającą grubo ponad pół roku okupację rosyjską zakończyła dopiero ofensywa gorlicka w maju 1915 r.
O wydarzeniach sprzed stu lat pisze w swoim artykule Marcin Michańczyk. Z jego zbioru pochodzą też zdjęcia, zamieszczone w galerii ponizej.
Karpaty w ogniu
Na początku sierpnia 1914 roku większość państw europejskich stanęła w ogniu wojny. Nikt nie przypuszczał że nowa wojna nie przyniesie tak szybko pokoju. W okresie I Wojny Światowej przez ziemie polskie i częściowo słowackie przebiegała długa linia frontu wschodniego. Front w niedługim czasie szybko przemieszczał się ze wschodu na zachód i z zachodu na wschód. W okresie od 23 sierpnia do 12 września w Galicji stoczona została pierwsza bitwa. Na ogromnym łuku w pasie 450 kilometrów od Lublina aż do Kamieńca Podolskiego starły się cztery armie rosyjskie a mianowicie 4, 5, 3 i 8, z czterema austro-węgierskimi 1,4,3 i 2. Jednak pomimo początkowych sukcesów na lubelszczyźnie wojska monarchii Franciszka Józefa zostały niebawem zmuszone do odwrotu. Już 3 września Austriacy opuścili Lwów, a 11 września 1914 roku szef austrowęgierskiego Sztabu Generalnego feldmarszałek Franz Conrad von Hötzendorf zmuszony był nakazać odwrót wszystkich armii za San. 21 września Rosjanie dotarli do warownego Przemyśla i rozpoczęli oblężenie twierdzy. W czasie odwrotu zdziesiątkowanym wojskom austrowęgierskim, straty sięgnęły nawet 300.000 żołnierzy, udało się oderwać od wroga i dotrzeć do linii Karpat i tam przeprowadzić reorganizację swoich oddziałów. W rejonie Dukli, Łupkowa, Cisnej aż do Przełęczy Użockiej stanęła 2 armia. Wschodnia Słowacja zapełniła się taborami i uciekinierami z Galicji. W tym czasie Niemcy skierowali do walki dodatkowe jednostki w rejon na północ od Krakowa, co zmusiło Rosjan do przerzutu tam części swoich sił z Galicji. Przesunięcie oddziałów rosyjskich zostało wykorzystane przez Austriaków. W pierwszych dniach października 4,3, 2 armie austro-węgierskie rozpoczęły ofensywę, co szybko zmusiło Rosjan do korekty i wycofania się za San. 9 października odblokowano Przemyśl, jednak jak się miało okazać na krótko. Sukcesy rosyjskie w Królestwie poparte uderzeniem 3 Armii, która sforsowała San doprowadziły do odwrotu oddziałów austriackich. Rosjanie ponownie okrążyli Twierdzę Przemyśl. Listopad 1914 roku był szczytowym miesiącem sukcesów Rosjan. Plany ofensywne w rejonach przełęczy dukielskiej, użockiej i łupkowskiej odłożono. Po prostu armia austriacka wykrwawiona dostatecznie mocno nie zdołałaby odeprzeć zmasowanego ataku wojsk rosyjskich. Po stronie austriackiej 3 armia generała Boroewitza silnie obsadziła te karpackie przełęcze, natomiast główny grzbiet górski broniony był samodzielnymi punktami oporu. Pamiątką tegoż właśnie okresu jest zupełnie zarośnięty cmentarz na Chryszczatej i pocięty okopami las. Uderzając na przełomie marca i kwietnia 1915 roku Rosjanie przeprowadzili nową ofensywę na pozycje armii austrowęgierskiej. W tej trwającej pięć dni bitwie nazwanej w historiografii Wielkanocną kosztowało walczących aż 40 tysięcy zabitych i rannych. Jednak atak czterech carskich korpusów po zaciętych walkach załamał się co spowodowało zatrzymanie rosyjskiego natarcia na główny grzbiet Karpat. Pogarszał się stan sanitarny carskich wojsk, w dukielskich lazarecie przybywało chorych na tyfus. Nadchodząca wiosna miała przynieść poważne rozstrzygnięcia na wschodnim froncie dzięki decyzji niemieckiego sztabu o przeniesieniu głównego ciężaru działań wojennych na wschód. Miejscem w którym miała nastąpić decydująca ofensywa był front 3 Armii Rosyjskiej Radko Dimitriewa pod Gorlicami. Burmistrz miasteczka ksiądz Bronisław Swieykowski tak ten wojenny czas wspominał: „Tej nocy nie wiem czy był choć jeden człowiek w mieście, któryby oko zmrużył… Już samo oczekiwa¬nie tego, co nazajutrz nastąpi sen z oczu spędzało, a cóż dopiero powiedzieć o tych co kwadrans, co pół godziny padających na różne części miasta ciężkich granatach, od których lotu ściany się trzęsły a od huku drżała ziemia. Karabiny maszynowe ani na chwilę nie ustawały, zdawało się, że coraz bliżej, że już tuż w ulicy się odżywają, niepokój, — co będzie — rósł z każdą chwilą… Nad ranem około 4-tej ustało wszystko — wyjrzałem oknem, odsunąwszy nieco materac na ulicy pełno Mochów — załamałem ręce „więc znowu szturm ten zakończył się jak poprzednie”. O godz. 5 ½ poszedłem ze Mszą św. już przy końcu tejże przeleciało ponad miastem kilka szrapneli; a że strzały zaczęły być coraz częstsze, więc skróciwszy „gratiarum actionem” poszedłem wraz z organistą przez „moje” schody do domu. Wobec wzmagania się kanonady organista bał się iść do swego mieszkania w Rynku i zatrzymał się u rodziny mego służącego, a ja wypiwszy śniadanie i słysząc ową strzelaninę usiadłem by zmówić brewiarz. Wtem granat uderzył tuż obok bramy dworskiej, materace, którymi były zasłonięte okna w mym domu, wyleciały na ulicę, resztki szyb rozsypały się po pokoju, więc nie czekając zabrałem płaszcz na siebie i wyszedłem do drugiego pokoju… Jeszcze nie zamknąłem drzwi za sobą, i właśnie Koka przerażonego chciałem napędzić do klatki, gdy cztery pociski (między tymi jeden 28 ctm.) wpadły w pokój, w którym byłem przed chwilą. Z całego tego pokoju utrzymało się tylko półtora ściany, część podło¬gi, na której dziwnym trafem ostała się szafa biblioteczna, a ja oszołomiony hukiem i wydobywającymi się gazami z pękniętych granatów upadłem na podłogę przywalony wyrwanymi drzwiami i opadłym sufitem… Jak długo trwało to odurzenie, zdać sobie nie mogłem sprawy, w każdym razie sądzę według czasu, w którym z pokoju bibliotecznego do sypialni wszedłem, mogło upłynąć z 10. minut, gdy usłyszałem najpierw przeraźliwy wrzask Koka w kurytarzu i krzyk mego służącego przy schodach. Ujrzawszy bowiem – po wyjściu z piwnicy – rozburzone w części schody, powywalane wszędzie drzwi byli pewni, że ja już należę do tych, którzy wieczność osiągnęli… Słysząc te krzyki zesunąłem drzwi ze siebie, a przetarłszy oczy podniosłem się czując lekkie tylko potłuczenie i obielony kurzem, wapnem ze sufitów – jak gdyby majster murarski wyszedłem z pokoju, wywołując tern niesłychaną radość wśród lamentujących i bojących się wejść na schody moich domowników… Teraz już na prawdę nie miałem kompletnie, gdzie skłonić głowę, gdyż i druga połowa domu przytrzymywana tylko gdzieniegdzie odwiecznymi ankrami dębowymi stanęła w ruinie… Wśród gradu kul – o których masie rzuconej w owym dniu na Gorlice najmniejszego nawet w przybliżeniu pojęcia nie może mieć nikt, kto nie przeżył dnia tego w mieście, wyruszyłem na wyprawę z mego mieszkania do magistratu. Odległość wynosi najwyżej 100. kroków, a na przebycie tej drogi zużyłem przeszło 15. minut; tak żółwim sposobem byłem zmuszony przesuwać się popod mory i wstrzymywać się co chwila, gdy pocisk armatni gdzieś pękał w pobliżu. Dotarłszy wreszcie do magistratu spostrzegłem kłęby dymu wydobywające się z ulicy, przy której leży synagoga żydowska i dowiaduję się od policyantów, że przed chwilą wpadł tam granat i wzniecił pożar. Ledwo wszedłem do biura, ujrzałem po przeciwległej stronie Rynku padający granat i zapalający kamienicę dawniej dworską obecnie będącą własnością Schwimmera, a następnie domy sąsiednie jeden po drugim aż po aptekę. Prawie równocześnie zaczęto uderzać granatami we wszystkie części Rynku, tak że oprócz dwóch kamienic i gmachu Magistratu wszystkie domy stanęły w płomieniach. Mieszkańcy piwnic w tych palących się domach pozbierawszy ostatki mienia swego w najwyższem przerażeniu dusząc się w dymie przepełniającym cały Rynek wbiegali do Magistratu. Piwnice, sale, kurytarze były tak ludźmi przepełnione, że literalnie ruszyć się nie można było; krzyk dzieci, jęki tych, co wszystko utracili, nawet rozpaczą spowodowane tu i ówdzie dające się słyszeć bluźnierstwa i szemrania przeciw Opatrzności, a w dodatku ciągła obawa przed granatami, które uderzając co chwila w Rynek mogły trafić i w budynek Magistratu, a wtedy katastrofa straszna; (nie przesadzę bowiem, gdy powiem, że około godz. 9-ej przedpołudniem było już napewno z 800. osób zgromadzonych pod dachem magistrackim), tak wiernie to wszystko razem przedstawiało piekło dantejskie,że chyba nigdy w życiu mem lepszego obrazu tegoż widzieć nie będę… I nie życzę go sobie nawet więcej!!… Morze ognia przybierało coraz bardziej w rozmiarach; uciekinierów liczba w Magistracie się pomnaża co chwila; panika okropna… zwłaszcza w chwili, gdy iskry uniesione wiatrem poczynają padać na budynek magistracki, a wreszcie powstaje ogień na drugim piętrze tuż obok kuchni w mieszkaniu dyrektora szkoły… Tylko nadzwyczajne przytomności umysłu kaprala policyi Sygnarskiego zawdzięczać należy, że pożar ten nie rozszerzył się dalej. Ten dzielny a w pełnieniu swych obowiązków wprost niezrównany człowiek, nie bacząc na latające kule i pociski wybiegł z konewkami wody na miejsce wszczętego ognia i przytłumił pożar w zarodzie; podobnież jego zasługą było i ugaszenie ognia powstałego na schodach wiodących do piwnic magistrackich po brzegi przepełnionych ludźmi. – Wprost oddychać było trudno, dym dusił, gryzł w oczy – w Rynku formalnie trudno było co ujrzeć na parę kroków od magistratu; nie wiedziałem w ogólności nic a nic, co się w mieście dzieje – gdyż wobec pożaru nikt nie mógł wyjść z domu i dowiedzieć się o sytuacyi, – w największej niepewności przepędziłem wraz z moimi „lokatorami” najcięższe pewno chwile, jakie mi Opatrzność w życiu mem przeznaczyć raczyła… Poznawaliśmy tylko z zachowania się sołdatów karaulnych, że coś nie dobrze z ich wciąż ogłaszanem zwycięstwem… Niektórzy nawet z nich zaczęli się przygotowywać „do plenu” poskładawszy broń w karaulnej sali… Jakaś dziwnie pokrzepiająca nas w tak okropnych chwilach otucha poczęła przejmować nasze dusze i serca… No! przecie będzie koniec naszej niedoli i niewoli 126-cio dniowej! Oby tylko raz na zawsze był koniec!!… Około ¼ 1. ucichła nieco kanonada, pożar miasta trwał jeszcze w całej pełni – ktoś krzyknął (ujrzawszy to z podwórza magistrackiego ): „nasi już koło szpitala!”… Przy cmentarzu słychać tylko strzały karabinowe i raz po raz rozlegające się: „hurra” – tam widocznie toczy się najzaciętszy bój… „Mochy” bronią ostatnich swych okopów – ale na darmo!… Sztab pułku załogującego w mieście już czmychnął – ale czy w drodze nie wpadł W ręce zwycięskiej armii- nie wiadomo… Oficerowie pozostawszy jeszcze na swych posterunkach nawet i nahajkami dodają odwagi sołdatom pędząc ich ulicami do okopów – lecz i to bez skutku!… O godz. 3. 30 wjeżdża pierwsza patrol Bawarczyków w Rynek… Chlebem i solą tych trzech witając bohaterów składam im w najserdeczniejszych słowach podziękowanie za ocalenie nas z niewoli i niedoli i życzę im, aby to samo szczęście, jakie im służyło w dniu dzisiejszym, towarzyszyło i dalej w pędzeniu wroga aż tam, zkąd przyszedł, by nas tyle dni i tak ciężko gnębić!!… Okrzyki ,,es lebe hoch! i „hurra” zabrzmiały w całym Rynku, który zalegli prawie w komplecie wszyscy ówcześni mieszkańcy Gorlic – a te okrzyki z głębi pochodzące i całą piersią podnoszone świadczyły, jaka szczera – mimo nędzy w mieście – opanowała radość wszystkich na myśl, że już i II. inwazya skończona! Oby tylko raz na zawsze !…” Jak to na wojence ładnie opisał ksiądz Adam Czubek z Biecza: „Jak to wojna wygląda? Jak się to żołnierze biją? Jakie wrażenie robi huk armat! Czy to tak przyjemnie jak na Wielkanoc, gdy z moździerzy strzelają? Żeby to można zobaczyć, usłyszeć, takie pragnienia ciche tajemne nurtowały dziecinnie w mej duszy. Nie spodziewałem się, że się tak prędko urzeczywistnią… Po południu w ową niedzielę masy rannych rosyjskich szło, jechało. Wszystkich miny były smutne domyślaliśmy się ich klęski. Na drugi dzień rano upewniliśmy się. Szpitale raniutko wyjechały. Koło godziny 7 rozpoczęły się strzały armatnie już z Biecza. Wieczorem 3 maja byli już nasi w mieście. Moskale poszli i na szczęście do tego czasu nie wrócili. I tak nie będąc żołnierzem i siedząc w domu, widziałem wojnę i Moskali. Pragnienia moje się spełniły i muszę przyznać że mimo strachu i niewygód ten czas miał dla mnie pewien urok. Lubiłem to życie”. Straty po obydwu stronach były znaczne. Wojska niemieckie i austrowęgierskie w końcu osiągnęły San. Przemyśl zdobyto 3 czerwca a Lwów 18 lipca 1915 roku. Operacja gorlicka pozostawiła po sobie ślady pobojowisk i tysiące ofiar. W krajobrazie Beskidu Niskiego powstały w lasach i na wzgórzach wojenne cmentarze. Wyrosły krzyże w wioskach… Żołnierze przekazali swym towarzyszom ostatnie pozdrowienie… Światło i szum lasu grają nad tym grobem. Śmiertelnej ciszy przysłuchują się miłosierne gwiazdy Boże. Memento.
Marcin Michańczyk.
zdjęcie nr 4 to Kirk Douglas w filmie “Ścieżki Chwały”
No to Michańczyk przedobrzył.
Przepraszam za Douglasa. Mam w swoich zbiorach prawie tysiąc archiwalnych fotografii z czasów wojny. Trudno wszystkie zapamiętać. A filmu jeszcze nie zdążyłem obejrzeć. Reszta jest oryginalna. Miłego czytania.